"Dlatego tak trudno było uwierzyć mi w słowa doktorów, że „nigdy nie wiadomo kiedy prawidłowy poród zmieni się w patologię” lub prorocze słowa, że „zawsze coś może się stać”."
Urodziłam moją córkę i przeżyłam. Gdzieś przy końcu, uwieszona na rurce od prysznica zastanawiałam się kiedy inne kobiety biorą znieczulenie, bo mnie jeszcze nie boli tak bardzo, żeby o nie prosić. Dwadzieścia minut później miałam małą w ramionach i – jak to kobieta – zastanawiałam się: w co ja ją ubiorę?
Nasza Kalina przyszła na świat w naszym małym mieszkanku. Od wielu osób słyszymy: ale jesteście odważni, natomiast ani razu nie usłyszałam - jesteście odpowiedzialni. Odpowiedzialni za poczęcie swojego dziecka i za wzięcie na swoje barki jego przyjście na świat. I nikt – ani szpital, ani lekarz, ani polisa ubezpieczeniowa – nie zdejmie z nas tej odpowiedzialności, nie sceduje niepowodzenia na instytucję, osobę, firmę ubezpieczeniową… Bo przecież już od dawna żyjemy w cywilizacji, gdzie idąc ośnieżonym chodnikiem – człowiek potyka się i łamie nogę – to pierwsze co robi to biegnie do zarządcy ze skargą, że przejście było nieodśnieżone i dlatego on się przewrócił. Niewiele osób pomyśli, że to zwykły pech lub mają dwie lewe nogi. Teraz udajemy się do ubezpieczyciela po wypłatę odszkodowania za własne niepowodzenia…Szkoda, że nie można ubezpieczyć się od głupoty. Choć to pewnie stan przejściowy…
Ból jest odczuciem subiektywnym i wszystko zależy od naszego nastawienia. Nie ma cudownych środków, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, powodują jego zniknięcie. Poród może nie boleć! Od siebie dodam – mnie nie bolał. Przeszkadzało mi tylko, że nie potrafię w zadowalający sposób rozluźnić swojego brzucha w trakcie skurczu. Nie wyobrażam też sobie leżeć podczas porodu. Mając skurcz byłam wyprostowana i uwieszona na szyi Michała. Pierwsze skurcze miałam co 20 min i między nimi jeszcze drzemałam. Pod koniec skurcze miałam co 2 -3 min, ale sam skurcz trwał może 60 sekund – potem normalnie rozmawiałam, chodziłam. Trochę trudno było mi zebrać myśli, ale jakieś szczątki konwersacji zostały zachowane. W notatniczku porodowym miałam zaznaczone dwa skurcze z gwiazdką, które uznałam, za wyjątkowo nieprzyjemne. Nie pisałam sobie scenariuszy na poród domowy, żeby się nie rozczarować, ale teraz wiem, że ważne dla mnie było to, że nie byłam badana często (miałam badanie przy 5 cm i potem chwilę przed skurczami partymi), więc nikt mnie nie „liczył” mówiąc: 6 cm – mało, słaby postęp. Ominął mnie gdzieś kryzys 7 centymetra, ominęło mnie to wyczekiwanie i niepokój. W moim odczuciu – szybko poszło, Dorota zbadała mnie o 10:50 – wtedy było 5cm, a o 12:20 mieliśmy już dziewczynkę ze sobą.
"Mnie ten mój poród drogami i siłami natury był zwyczajnie potrzebny w życiu - jako kobiecie, matce."
Dał mi taką wiarę w siebie, swoje możliwości. Czuję, że dojrzałam, że przeżyłam coś ważnego, czego nikt mi nie odebrał cięciem cesarskim, przebiciem pęcherza czy podaniem oksytocyny... Cały czas odnoszono się do mnie z szacunkiem. To miłe, wiedzieć, że bez zbędnego marudzenia i niemal natychmiast spełniane są twoje prośby. Ja tylko pilnowałam się bardzo, żeby nie być opryskliwa, złośliwa i niemiła dla moich towarzyszy doli.
Będąc przy mojej Mamie w Jej ostatnich dniach, zrozumiałam, że umieranie jest procesem. Poród też nim jest. Przyjściem na świat mojej córki coś się zamknęło, dopełniło…Mama umarła w domu, Kalina urodziła się w domu. Nie czułam obawy, strachu, niepokoju – wiedziałam, że nawet jeśli będę rodzić cały dzień i cała noc – to nadal będzie to normalne, prawidłowe. Nie potrafię tego uargumentować ani zracjonalizować, ale głęboko wierzyłam, że mam potężnego Orędownika po Tamtej Stronie, że Mama czuwa nade mną i naprawdę nic złego się nie stanie… Gdy słyszałam od Dorotki, że dobrze mi idzie, że jestem dzielna, to pomyślałam: szkoda, że nie widziałaś mojej Mamy – ona dopiero była dzielna!